Marysin - Sosnowiec
Piątek, 22 kwietnia 2011
· Komentarze(6)
Wyruszyłem o 4:10 rano, z Marysina pod Warszawą. Poprzedniego wieczora napchałem się spaghetti aż po uszy, a na śniadanie zjadłem czekoladę.
O czwartej było jeszcze ciemno. Kilka pierwszych kilometrów jechałem wolniej, żeby się rozgrzać. Nie używałem lemondki ani spdków dopóki nie widziałem dokładnie nawierzchni.
Do Grójca dojechałem trasą S7 w mniej-więcej godzinę. Stamtąd skręciłem na 728. Zaczęło się już robić jasno. Minąłem Belsk Duży i chyba jakoś w okolicy 6:00 dotarłem do Mogielnicy.
Napisaną obok największą prędkość 48km/h zrobiłem w innym miejscu, ale jeśli istniałoby pole "największe przyspieszenie" to wjazd do Mogielnicy na pewno byłby na pierwszym miejscu. Mogielnica leży w dolinie i wjeżdża się do niej tak stromo w dół, że kręcenie pedałami praktycznie nie miało sensu. Grawitacja przyspieszała mnie bardziej i mogłem co najwyżej dzielnie stawiać opór powietrzu :)
Pierwszy postój urządziłem sobie dopiero po 90km, przy skrzyżowaniu 728 z 12. To poranne "przyciśnięcie" było mi potrzebne dla morale - ta wycieczka to była moja pierwsza taka długa trasa i nie wiedziałem, czy w ogóle dam radę. 90km zrobione w 4h upewniło mnie, że będzie dobrze. Dalej jechałem już trochę spokojniej. Poza tym przed Końskimi zaczęły się pierwsze podjazdy.
W Radoszycach zjechałem z 728 i do Włoszczowej dojechałem bocznymi drogami. Mniej więcej w połowie między Radoszycami i Włoszczową, ok. 11:00, wypadł środek mojej trasy. Różne mapy podają trochę różne długości, a mój licznik mówi coś jeszcze innego, no ale to było gdzieś tam :)
We Włoszczowej o 13:00 obiad w postaci czekolady, loda i napoju energetycznego. Na ostatnich kilometrach przed Włoszczową najwyraźniej wyczerpały mi się zapasy spaghetti, bo nagle zacząłem autentycznie zasypiać za kierownicą. Na szczęście kofeina i cukier postawiły mnie na nogi i dalszą trasę, aż do Pradły, wspominam bardzo miło. Płaska droga, na której cały czas jechałem jakieś 24-25km/h. Udało mi się nawet wyprzedzić traktor.
Od Pradły do Ogrodzieńca znowu podjazdy. Spodziewałem się, że będzie tak jak przed Końskimi - stopniowo coraz wyżej - ale za dobrze bym chciał. Przez większość tej drogi było na zmianę stromo w górę, następnie ostro w dół, znowu w górę, i tak dalej. Zjeżdżało się fajnie ale i tak bardzo mi przez to spadła średnia.
Podobnie przed Dąbrową Górniczą, a może nawet gorzej. Droga wiodła przez bardzo malownicze wzgórza Jury Krakowsko-Częstochowskiej i wiła się serpentynami. Więc nie dość, że najpierw mozolne pięcie się w górę, to później jazda w dół z lekko wciśniętym hamulcem na wypadek, jakby mi coś zaraz miało zza zakrętu wyjechać. Tuż przed Dąbrową, mniej więcej od 18:00 do 18:30 zrobiłem sobie dłuższy postój na stacji benzynowej. Licznik pokazywał 252,68km i 12h 29m jazdy. To był już koniec podjazdów i dalej jechało się całkiem fajnie, ale w Dąbrowie Górniczej
czekała mnie kolejna niespodzianka. Otóż, wiecie co to są zielone tablice informacyjne z nazwami miejsc i strzałkami? No. A w Dąbrowie nie wiedzą.
Przegapiłem swój skręt w lewo i zorientowałem się dopiero po kilku kilometrach. Po lewej była ulica i znaki, które twierdziły, że ona zaraz się kończy, ale po konsultacji z guglem stwierdziłem, że spróbuję - alternatywą było zawracanie kilka km pod górę. Ulica, Rozdzieńskiego, okazała się stertą żwiru i kamieni, na których raz się wywaliłem, ale w końcu doprowadziła mnie do Tworznia - miejsca, które wyglądało już trochę jak cywilizacja. Stamtąd było już tylko trochę kombinowania jak dostać się na trasę na Sosnowiec (tablice ze strzałkami? jakie tablice ze strzałkami?), a potem już prosta droga przez miasto. Dojechałem o 20:35, mój licznik pokazał 282,5km, oraz 13h 57m jazdy. Google Maps twierdzi, że powinno być 277km, a bikemaps że 276. Myślę, że za dodatkowe kilometry w głównej mierze odpowiedzialna jest Dąbrowa Górnicza. To miasto to masakra.
Link do zdjęć na Picasa - tu znajdziecie kilka zdjęć z trasy z liczbami, o której tam byłem, który to kilometr i po jakim czasie jazdy się tam dostałem. I od razu pytanie: Czy na bikestats do czasu jazdy należy wliczać postoje? Bo jeśli tak, to powinienem doliczyć jeszcze 2,5h.
Podsumowując, bardzo mi się podobało :) Tym bardziej doceniam teraz mojego ojca, który już wielokrotnie robił tę trasę, w obie strony, na szosówce. Moja krowa trekingowa to nie jest rower przeznaczony na takie szybkie, jednodniowe wypady, ale jak widać dała radę. I ja również. Dla mnie było to przetestowanie swojej kondycji fizycznej i upewnienie się, że nie będę miał problemów na wyprawie z St. Nazaire do Wiednia, którą planuję w czerwcu i dla której założyłem ten blog. Tam będę jechał tylko 100km dziennie, z sakwami, spokojnie, oszczędzając siły i żywiąc się czymś więcej niż tylko tabliczkami czekolady.
Mapa:
/widget?width=600&height=400&maptype=2&extended=true&unit=km&redirect=no
O czwartej było jeszcze ciemno. Kilka pierwszych kilometrów jechałem wolniej, żeby się rozgrzać. Nie używałem lemondki ani spdków dopóki nie widziałem dokładnie nawierzchni.
Do Grójca dojechałem trasą S7 w mniej-więcej godzinę. Stamtąd skręciłem na 728. Zaczęło się już robić jasno. Minąłem Belsk Duży i chyba jakoś w okolicy 6:00 dotarłem do Mogielnicy.
Napisaną obok największą prędkość 48km/h zrobiłem w innym miejscu, ale jeśli istniałoby pole "największe przyspieszenie" to wjazd do Mogielnicy na pewno byłby na pierwszym miejscu. Mogielnica leży w dolinie i wjeżdża się do niej tak stromo w dół, że kręcenie pedałami praktycznie nie miało sensu. Grawitacja przyspieszała mnie bardziej i mogłem co najwyżej dzielnie stawiać opór powietrzu :)
Pierwszy postój urządziłem sobie dopiero po 90km, przy skrzyżowaniu 728 z 12. To poranne "przyciśnięcie" było mi potrzebne dla morale - ta wycieczka to była moja pierwsza taka długa trasa i nie wiedziałem, czy w ogóle dam radę. 90km zrobione w 4h upewniło mnie, że będzie dobrze. Dalej jechałem już trochę spokojniej. Poza tym przed Końskimi zaczęły się pierwsze podjazdy.
W Radoszycach zjechałem z 728 i do Włoszczowej dojechałem bocznymi drogami. Mniej więcej w połowie między Radoszycami i Włoszczową, ok. 11:00, wypadł środek mojej trasy. Różne mapy podają trochę różne długości, a mój licznik mówi coś jeszcze innego, no ale to było gdzieś tam :)
We Włoszczowej o 13:00 obiad w postaci czekolady, loda i napoju energetycznego. Na ostatnich kilometrach przed Włoszczową najwyraźniej wyczerpały mi się zapasy spaghetti, bo nagle zacząłem autentycznie zasypiać za kierownicą. Na szczęście kofeina i cukier postawiły mnie na nogi i dalszą trasę, aż do Pradły, wspominam bardzo miło. Płaska droga, na której cały czas jechałem jakieś 24-25km/h. Udało mi się nawet wyprzedzić traktor.
Od Pradły do Ogrodzieńca znowu podjazdy. Spodziewałem się, że będzie tak jak przed Końskimi - stopniowo coraz wyżej - ale za dobrze bym chciał. Przez większość tej drogi było na zmianę stromo w górę, następnie ostro w dół, znowu w górę, i tak dalej. Zjeżdżało się fajnie ale i tak bardzo mi przez to spadła średnia.
Podobnie przed Dąbrową Górniczą, a może nawet gorzej. Droga wiodła przez bardzo malownicze wzgórza Jury Krakowsko-Częstochowskiej i wiła się serpentynami. Więc nie dość, że najpierw mozolne pięcie się w górę, to później jazda w dół z lekko wciśniętym hamulcem na wypadek, jakby mi coś zaraz miało zza zakrętu wyjechać. Tuż przed Dąbrową, mniej więcej od 18:00 do 18:30 zrobiłem sobie dłuższy postój na stacji benzynowej. Licznik pokazywał 252,68km i 12h 29m jazdy. To był już koniec podjazdów i dalej jechało się całkiem fajnie, ale w Dąbrowie Górniczej
czekała mnie kolejna niespodzianka. Otóż, wiecie co to są zielone tablice informacyjne z nazwami miejsc i strzałkami? No. A w Dąbrowie nie wiedzą.
Przegapiłem swój skręt w lewo i zorientowałem się dopiero po kilku kilometrach. Po lewej była ulica i znaki, które twierdziły, że ona zaraz się kończy, ale po konsultacji z guglem stwierdziłem, że spróbuję - alternatywą było zawracanie kilka km pod górę. Ulica, Rozdzieńskiego, okazała się stertą żwiru i kamieni, na których raz się wywaliłem, ale w końcu doprowadziła mnie do Tworznia - miejsca, które wyglądało już trochę jak cywilizacja. Stamtąd było już tylko trochę kombinowania jak dostać się na trasę na Sosnowiec (tablice ze strzałkami? jakie tablice ze strzałkami?), a potem już prosta droga przez miasto. Dojechałem o 20:35, mój licznik pokazał 282,5km, oraz 13h 57m jazdy. Google Maps twierdzi, że powinno być 277km, a bikemaps że 276. Myślę, że za dodatkowe kilometry w głównej mierze odpowiedzialna jest Dąbrowa Górnicza. To miasto to masakra.
Link do zdjęć na Picasa - tu znajdziecie kilka zdjęć z trasy z liczbami, o której tam byłem, który to kilometr i po jakim czasie jazdy się tam dostałem. I od razu pytanie: Czy na bikestats do czasu jazdy należy wliczać postoje? Bo jeśli tak, to powinienem doliczyć jeszcze 2,5h.
Podsumowując, bardzo mi się podobało :) Tym bardziej doceniam teraz mojego ojca, który już wielokrotnie robił tę trasę, w obie strony, na szosówce. Moja krowa trekingowa to nie jest rower przeznaczony na takie szybkie, jednodniowe wypady, ale jak widać dała radę. I ja również. Dla mnie było to przetestowanie swojej kondycji fizycznej i upewnienie się, że nie będę miał problemów na wyprawie z St. Nazaire do Wiednia, którą planuję w czerwcu i dla której założyłem ten blog. Tam będę jechał tylko 100km dziennie, z sakwami, spokojnie, oszczędzając siły i żywiąc się czymś więcej niż tylko tabliczkami czekolady.
Mapa:
/widget?width=600&height=400&maptype=2&extended=true&unit=km&redirect=no